Legendy spod rarógowego pióra
- A wszystko zaczęło się w paleolicie
– oznajmiła kobieta modulując głos, nadając swojej wypowiedzi swoistej
tajemniczej otoczki.
Na kolanach rozłożoną miała grubą
księgę w skórzanej oprawie. Skóra niemal szmaragdowo-zielona wyglądała na
zdartą z jakiegoś jaszczura, a drobne łuski miejscami ukazywały, jak stary był
to przedmiot. Pierwsza strona owej tajemniczej książki nosiła tytuł napisany
starannie prowadzonymi literami, a brzmiał on „Żar-Ludzie, legendy spod
rarógowego pióra”.
Wokół kobiety zgromadziły się dzieci.
Nieliczna grupka rumianych na twarzy dziewczynek i chłopców, zawierała raptem
siedmioro maluchów w przedziale wiekowym nie mniejszym niż pięć, a nie większym
niż jedenaście lat. Wszystkie tak samo zaciekawione tym, co opowiedzieć miała
im za moment kobieta, siedziały w milczeniu, od czasu do czasu lekko wiercąc
się na chłodnej posadzce.
Bonita Habsburg
posiadała dar. Potrafiła skupić na sobie uwagę nawet najbardziej rozkojarzonych
dzieci, szukających wymówek, by uniknąć obowiązków, które wolały zamienić na
zabawę. Wystarczyło jedno zdanie, nawet mało znaczące słowo, a oczy
najmłodszych mieszkańców wędrowały na jej usta w kolorze dojrzałych wiśni, zawsze ciepło
uśmiechające się do nich. Sprawiała wrażenie dobrej wróżki.
- Wyobraźcie sobie epokę, w której ludzie obcowali ze stworzeniami
dużymi i groźnymi! – Bonita przerwała zalegającą między nią a grupą słuchaczy
ciszę i rozpoczęła opowieść zawartą w księdze z jaszczurzej skóry. – Wielkie
mamuty przemierzały ziemię skutą grubą warstwą lodu. Środowisko było
nieprzyjazne dla ludzi, zagrożenie czyhało z każdej możliwej strony. Śmierć
byłą nieodłącznym elementem życia utworzonych społeczności, a każdej śmierci
towarzyszył smutek.
Jak mamuty, na które polowano przeżywały straty bliskich ze stada, tak
ludzie z ciężkością godzili się z tym, że odchodzili ich towarzysze. Największy
żal odczuwali, kiedy umierały dzieci, małe i bezbronne istoty, którym nie dane
było zobaczyć jaki świat jest. A jak wiecie, drogie szkraby, żal i smutek za
bliskimi zmuszał ludzi do sięgania po radykalne środki.
I wyobraźcie sobie raz jeszcze wielkie włochate mamuty, jako masywne
lądowe bestie, i górujące nad nimi jeszcze większe złoto-rdzawe ptaki. Były
smukłe, długoszyjne, z równie długimi kończynami, a ich ogony wyglądały, jakby
tlił się na nich ogień, tak pióra mieniły się w słońcu. Niesamowite, nie?
A słyszeliście o feniksach? Tych mitycznych stworzeniach zdolnych do
odradzania się z popiołów? A gdybym tak powiedziała wam, że owo wspomniane
ptaki, Rarógi, bo tak je nazywamy, mogły odradzać się na nowo z własnych
popiołów? Tak, to wydaje się nieprawdopodobne, a jednak jest prawdą!
Kiedy nastała epoka lodowcowa żadne stworzenie nie było bezpieczne,
nawet te, które zdawały się być nieśmiertelne. Dla Rarogów ten okres z życia
ziemi okazał się za ciężki. Chłód nie pozwalał odbudowywać się nowemu życiu z
popiołów wyziębionych przez zimno bijące z lodowców. Obrócone w popiół i
nienarodzone na nowo nie pozostawiły po sobie śladu dla żadnego człowieka. Czy
było tak na pewno?
W tamtych bezwzględnych czasach człowiek musiał być dobrym obserwatorem,
musiał patrzeć i wyciągać wnioski. Im większe zwierzę tym większe zagrożenie mogło
stanowić. Zatem obserwowanie rarogów
było dla człowieka czymś koniecznym. Obserwacje równały się wnioski, a
wnioski ułożyły się w myśl, że Raróg równa się życie.
I tym sposobem ludzie, dzięki pomocy ognistych ptaków, oszukali
bezwzględną śmierć i przywołali małe duszyczki dzieci, żeby mogło narodzić się
na nowo. A działo się to w czasie, kiedy stare Rarogi spalały się we własnym
żarze, który wtłaczał życia tchnienie w pozbawione witalności ciała. Tak
powstali Żar-Ludzie!
Kartki księgi przewracały się wraz z postępem historii. Bonita za każdym
razem pokazywała obrazki zdobiące stare, pożółkłe kartki. Wizerunek wielkiego
ptaka niosącego życie przywabił największą ilość spojrzeń, chociaż rysunek nie
oddawał piękna prastarego stworzenia, oczy dzieci połyskiwały wypełnione po
brzegi fascynacją.
Frontowe drzwi posiadłości zamknęły się z impetem. Do środka weszła
Esabell brudna i zmęczona, niezbyt skora do rozmów. Marzyła o ciepłej kąpieli i
długim wypoczynku, ale kiedy dostrzegła gromadę dzieci wybiegającą z biblioteki
obawiała się, że ktoś zaciągnie ją do kolejnej roboty. Coraz gorzej znosiła
wizyt w chacie pośrodku obszernego lasu w miejscu, którym nazywali Doliną Runy, nieopodal wioski Athran,
gdzie znajdowała się posiadłość.
Najmłodsi mieszkańcy domostwa, udając lecące Rarógi, wbiegli po schodach
na piętro, na co Esabell odetchnęła z ulgą. Uniknęła właśnie niewygodnych pytań
- A gdzie byłaś? - brzmiących niezwykle irytująco, kiedy umysł przemęczony
minionymi wydarzeniami był nadwrażliwy na każde powtarzanie tych samych słów. Na
ogół należała do miłych i cierpliwych osób, człowiek potrzebował wielkiego
nakładu sił, żeby wyprowadzić ją z równowagi, ale dziś czuła, że ta granica
między stoickim spokojem a furią niemal się zatarła.
Esabell podeszła do balustrady schodów, jej głowa mimowolnie zwróciła
się w lewą stronę, a oczy powędrowały daleko za próg drzwi. Omiotła wzrokiem
niedużych rozmiarów bibliotekę, gdzie Bonita zazwyczaj dawała lekcje historii
młodemu pokoleniu. Dziewczyna dostrzegła, jak kobieta chowa cenny dla siebie
przedmiot, jakim była stara księga, na najwyższą półkę, po czym opiera czoło o
szafkę pełną innych pozycji.
Zbliżał się koniec pewnego okresu w życiu Bonity, właściwie koniec jej
dotychczasowego życia. Kobieta oparła się, bowiem brakowało mentorce już siły
na dalsze dźwiganie ciężaru własnego ciała. Esabell nie miała śmiałości, by
podejść do Habsburg, porozmawiać, była zbyt młoda na to, żeby zrozumieć co
czuła Bonita zbliżająca się do krańca życia. Mogła współczuć kobiecie tylko
wewnętrznie, mogła liczyć, że kiedyś zdobędzie doświadczenie, którym podzieli
się z innymi. Teraz, jako że uważała to za słuszne, odeszła do swojego pokoju.
Otworzyła drzwi delikatnym ruchem. Odkąd wyruszyła w cotygodniową podróż
do głębi lasu pomieszczenie pozostało bez żadnych zabezpieczeń, a każda
tajemnica, jaką chowała wewnątrz, mogła być łatwym kąskiem dla wścibskich osób.
W posiadłości nie istniało coś takiego, jak wścibstwo czy podejrzliwość.
W murach spoczywało pełne zaufanie i poszanowanie prywatności, toteż zamykanie
drzwi na klucz mijało się z celem.
Esabell miałam pewność, że nikt nie pokusił się o grzebanie w jej rzeczach,
ale też nie obawiała się, gdyby coś takiego miało miejsce. Oprócz sekretu, jaki
ukrywała przed ludźmi, ona i jej współbratymcy, była pozbawiona wszelakich
tajemnic, a jej pokój stanowił nudny skrawek podłogi na drugim piętrze z
łóżkiem, szafą i biurkiem. Niemniej jednak, nie ukrywałaby swojego oburzenia splugawieniem
jej prywatności.
Kąpiel przeciągała się, przez ostatnie cztery godziny dziewczyna leżała
nieruchomo zanurzona po szyję w niemal zimnej wodzie i kontemplowała nad
monotonnością w swoim życiu. Tylko chata, ciemne jaj, powrót do posiadłości,
odpoczynek, podróż do lasu i znowu tylko chata, ciemne jaja, myśli Esabell nie
były pozytywne, wręcz popychały ją w otchłań obłędu.
Zamaszyste uderzanie w drzwi poruszyło dziewczyną. Oderwana na moment od
świadomości z ciężkością doszła do siebie po natrętnym pukaniu.
- Esa! – wykrzyczało jedno z dzieci imieniem Magnolia. – Esa! Teraz moja
kolej!
Esabell widziała oczami wyobraźni, jak naburmuszony piegusek, bo tak
zwykle nazywała niesforną rudą jedenastolatkę, tupie nogą ze złości, ponieważ
znowu coś nie szło po jej myśli. Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, usiłując
zrelaksować się jeszcze przez moment, ale hałas zburzył przepływ energii i cało
zaczęło odczuwać zimno długo stojącej wody.
Na całe nieszczęście, Magnolia została przydzielona Esabell pod opiekę,
kiedy ukończyła osiem lat. Dziewczyna nie mogła wyprzeć się tego obowiązku, bowiem
był to niemały zaszczyt, nagroda za bycie odpowiedzialną młodą osobą. Wprowadzanie
nowego pokolenia w sekretne życie Żar-Ludzi należało do trudnych i
czasochłonnych wyzwań, które niejednokrotnie dawały korzyści w przyszłości. Tak
zaczynało się wspinanie po szczeblach kariery.
Esabell powinna widzieć w młodej Magnolii kogoś, kto zaopiekuje się nią,
gdy narodzi się na nowo, jako bezbronne i nieświadome niemowlę, ale problem z
porozumieniem się z narowistą i kapryśną dziewczynką sprawiał jej ogromny
problem. Chociaż kłopoty z czasem coraz bardziej narastały, Esabell starała
się, żeby złe myśli nie przyćmiewały jej rozsądku, i pomimo ciągłej kwaśnej
miny Magnolii, podchodziła do jej opieki z należytą uwagą i dbałością.
- ESA! – krzyknęła donośnie.
Drzwi do łazienki otworzyły się. Magnolia w ostatniej chwili zatrzymała
rękę zdążającą do uderzenia w skrzydło. Błękitne oczy dziewczynki popatrzyły
wściekle na postać opiekunki.
- Wolne – odrzekła Esabell i owinięta jedynie w ręcznik ruszyła w stronę
drugiego piętra.
Czekała ją przeprawa przez całą posiadłość, a na pożegnanie usłyszała
jedynie prychnięcie i trzask łazienkowych drzwi.
Zbliżała się noc, ciepła czerwcowa noc. Niebo jasne z jednej strony,
ciemniejące z drugiej otuliło się chmarą połyskujących gwiazd czekając aż
pojawi się księżyc, ale nastała pora nowiu i złotej tarczy niebo miało się dziś
nie doczekać.
Bursztynowe oczy jarzyły się w mroku pokoju, podobnie jak ślepia
polującego zwierza. Esabell podeszła do okna, przyparła czoło do szyby,
oglądając zasypiającą Andorę. Wioska Athran wyglądała magicznie, oświetlona
raptem paroma światłami z domów i pasem latarni z głównej ulicy, przywodziła na
myśl niedostępne dla ludzi miejsce, a przecież mieściła się niespełna trzy
kilometry na północ od najbliższego miasta Les Bons w parafii Encamp.
Dla Esabell odległość była wystarczająca, żeby nie czuć na sobie ciężaru
ludzkich spojrzeń. Nie przeszkadzało jej również, że ilość turystów w czasie
pory zimowej zwiększała się ze względu na bliskość ośrodka narciarskiego,
położonego na wschód od Athran.
***
Ferreol Casparini stał na balkonie i wpatrywał się w rzekę Valira mającą
swoje koryto na wprost jego osoby. Błyszcząca w słońcu woda wydawała się stosem
wciąż przetaczających się diamentów, tak mocno opalizujących, że ciemne oczy
mężczyzny przez moment wyglądały na niebieskie.
Stał na balkonie budynku przy ulicy Prat Salit w Andorze odliczając niechętnie czas do rytualnego
wydarzenia. Otaczające go zewsząd pasma Pirenejów nie dodawały otuchy,
przytłaczając go świadomością, że zazębia się nad nim rzeczywistość, w której
niebawem przyjdzie mu się pożegnać z wieloletnią znajomością, być może na
zawsze.
Za rzeki dochodził natężający się huk, zlepek wielu cichszych i
głośniejszych warkotów. Mężczyzna
niechętnie spojrzał na ruchliwą ulicę, gdzie samochód gnał za samochodem,
zaburzając mechaniczną muzyką piękno poranka. Ferreol wyczulony dzisiejszego
dnia na dźwięki nerwowo drgnął ręką w momencie przejazdu przez rondo klekotającej
ciężarówki. Jednym słowem, cokolwiek by się nie działo, wszystko negatywne
wpływało dziś na Caspariniego.
Czarne chmury kłębiące się nad mężczyzną nie odebrały mu całkowicie
zdrowego rozsądku, dlatego w momencie uchwycenia wzrokiem nieśpiesznie idącej
Esabell, jego twarz nabrała promiennego wyrazu niemalże dziecięcego i
niewinnego. Usta, chociaż długo się opierały, wygięły się w końcu w uśmiech, a
część ciężaru spadła z braków Ferreola, na co mimowolnie odetchną z ulgą.
Wrócił do gabinetu.
Esabell nie musiała tu być, ten ciepły wiosenny dzień widniał w jej
kalendarzu pod nazwą „wolne”. Esabell nie chciała tu być, wewnętrznie krzyczała
rozdarta między pomiędzy pragnieniem odpoczynku a koniecznością towarzyszenia
Ferreolowi w tym wydarzeniu. Ostatecznie wybrała rolę towarzyszki, nie
potrafiła być obojętna wobec swojego opiekuna.
Dotarła do celu podróży. Trzypiętrowy budynek naprzeciwko rzeki znany
był jako firma spedycyjno-transportowa, przynajmniej dla szerszego grona ludzi,
ale to, co mieściło się na wyższych kondygnacjach nie pasowało do tego, co
skrywało się w obszernych pomieszczeniach poniżej parteru.
Istniały dwa wejścia. Wejście pracownicze noszące tytuł „głównego”,
którędy wchodziły osoby zajmujące się sprawami firmy i wejście tylne, poza
zasięgiem wzroku zwykłych osób, gdzie dostęp mieli wyłącznie Żar-Ludzie.
Chociaż forma była dobrem wszystkich mieszkańców posiadłości, jako jej główny
właściciel widniał Ferreol Casparini, w którym drzemała smykałka do logistyki i
tylko on korzystał z wejścia głównego.
Esabell minęła szybkim krokiem ochronę stojącą u wejścia do firmy. Młody
chłopak bezpruderyjnie zerkał na nią zawsze, gdy tędy przechodziła. Jego
wzrokiem wędrując od stóp aż po same
oczy niemal rozbierał dziewczynę z lekkiego odzienia chroniącego zaledwie kilka
ważniejszych miejsc na ciele, a spodnie przylegające idealnie do nóg wydawały
się jej własną nagą skórą. Nieświadomie kusiła.
Dziewczyna pochłonięta zadaniami przydzielonymi przez Ferreola, nie
miała czasu, aby zastanawiać się nad tym, czy stanowi dla kogoś atrakcyjną
kobietę. Zdawało się, że nie posiadała żadnej wiedzy na temat ludzkiej seksualności,
w tym również swojej. Zamknięta w skorupie monotonności wykonywała większość
czynności jak robot, któremu wgrało się odpowiednie oprogramowanie, pozbawiając
siebie wszelakich przyjemności.
Zeszła schodami w dół. Stopnie oświetlone czerwonym światłem wyglądały
jak naznaczona krwią droga do piekła, ale dziewczyna nie znalazła się w
Tartarze po dotarciu na sam koniec. Otworzywszy drzwi nie ujrzała diabła i
demonów, znalazła się na prostym szarym korytarzu, gdzie co jakiś czas w
ścianach zagłębiały się drzwi. Skąd te dziwne porównanie? - pomyślała,
odpędzając od siebie kłębiące się w głowie wyobrażenia płonącego piekła.
Nie często przebywała w tej skrytej pod ziemią siedzibie. Odkąd
tajemnice zostały wyjaśnione, prace przydzielone nie istniał żaden powód, dla
którego musiałaby się tu zjawiać, w końcu nie nadano jej tytułu „naukowiec”.
Nie odczuwała jednak żalu, że przypisane zadania wydawały się mniej ważne, niż
te wykonywane w tym ukrytym laboratorium. Tłumaczyła sobie zawsze, że to co
robi niesie ze sobą jakiś sens, próbując przez długi okres czasu odpychać od
siebie myśli, jakoby stała się tylko opiekunką kamiennych jaj.
Za dziecka, kiedy Bonita zajmowała się wieloma sprawami, w tym badaniem
starości krwi u osób kilkukrotnie narodzonych i osób wielokrotnie narodzonych,
Esabell regularnie zjawiała się tu cztery razy w tygodniu na lekcjach od
historii po biologię Żar-Ludzi, i w przerwach między jednym wykładem a drugim,
doglądała przeprowadzanych badań w sterylnych pomieszczeniach będąc zawsze po
drugiej stronie grubej szyby.
- Dawano cię tu nie było. – Esabell drgnęła po usłyszeniu głosu
Ferreola.
Wyrwał ją z zamyślenia dość brutalnie, bowiem dźwięki kroków świadczących o tym, że mężczyzna się
zbliża, nie dotarły do zmysłów dziewczyny. Serce zatłukło Esabell w piersi. Od
kiedy stałam się taka strachliwa? - pomyślała niepewnie spoglądając na
opiekuna.
- Pamiętaj, że mam pracę, która
jest bardziej odpowiedzialna niż wasze zabawy tutaj – oznajmiła, uśmiechając
się przekornie.
- Nie zaprzeczę – dodał z uśmiechem, a w kącikach jego oczy pojawiły się
kurze łapki. – Pozwól, że udamy się na miejsce.
W pomieszczeniu A-NN-O na końcu korytarza znajdowały się trzy osoby.
Znana Esabell Bonita zdążyła okryć się szlafrokiem nim wraz z Ferreolem weszli
do środka, dwoje pozostałych osób, znanych jedynie z przebłysków wspomnień z
dzieciństwa, należało do obsady naukowców, z którymi po osiągnięciu dorosłości
nie miała szansy się zapoznać.
Nieznani z imienia mężczyźni zapisywali coś na obszernych kartach, co
parę chwil konsultując się z sobą.
- Badania… - mruknęła Esabell krzyżując ręce na piersiach.
Chłodne metaliczne pomieszczenie
przesycone gorącym powietrzem wyposażone było w stolik stojący pośrodku wraz z
kilkoma krzesłami ustawionymi w rzędzie, a silne neonowe światło roztaczało
blask rażący oczy przyzwyczajone do stonowanego oświetlenie korytarza. Esabell
czuła, jakby z nocy gwałtownie przeszła w środek dnia.
Pokój o kształcie prostokąta oprócz drzwi, jakimi Esabell wraz z
opiekunem przedostała się do wnętrza, posiadał kolejne przejście na wprost
wszystkich zgromadzonych osób, a obok owych drzwi widniała pokaźna szyba, za
którą rozciągało się małe pomieszczenie, jakby komórka na miotły.
Wydzielony i zamknięty drzwiami skrawek nie służył jako schowek na
preparaty chemiczne, był swego rodzaju obserwatorium. Ustawiona na podłodze
porcelanowa misa połyskiwała w świetle. Cel, w jakim została postawiona akurat
tam, nie stanowił dla Esabell tajemnicy.
Cisza panująca w ogrzewanym pokoju została przerwana przez szum
przesuwanych krzeseł. Esabell wraz z Ferreolem i dwojgiem naukowców usiedli
wspólnie przy stoliku, a Bonita samotnie weszła do pomieszczenia. Rozpoczęło
się magiczne przedstawienie.
Kobieta delikatnie wstąpiła do wnętrza porcelanowej misy, stojąc tyłem
do obserwującej ją grupy, i bez wstydu zrzuciła z ciebie szlafrok. Długie
ciemno brązowe włosy sięgały kobiecie do pasa oplatając częściowo ramiona.
Ceremonię przemiany z człowieka w popiół i ponownie w człowieka Esabell znała
jedynie z opowieści Ferreola i Bonity, ale w ostatecznej wersji wyglądała
niemal tak samo. Różnicę stanowił ból, jaki towarzyszył samospopieleniu, ale
była to indywidualna cecha każdego Żar-Człowieka. Pierwsze spopielenie, jak
każdy wspominał, należało do bolesnych przeżyć, co zapisywało się w pamięci na
tyle głęboko, że nowo odrodzony człowiek potrafił opowiedzieć o całym przeżyciu
wiele lat po odbytej ceremonii.
Przygasło mocne neonowe światło w pomieszczeniu, gdzie przebywała
Esabell. Zapaliły się małe światła zamontowane w ścianach tuż za plecami
obserwującej grupy, w pokoju zapanował niepokojący półmrok. Ku zaskoczeniu
dziewczyny temperatura gwałtownie spadła zatrzymując się daleko na minusowych
stopniach.
Zdziwienie mieszane przerażeniem pojawiło się na twarzy Esabell, która
oszołomiona dziwnym zdarzeniem, błagalnym wzrokiem spojrzała na Ferreola,
odczuwając coraz wyraźniej szczypiące zimno na skórze. Mężczyzna łagodnie
uśmiechnął się do swojej podopiecznej, a jego spojrzenie sugerowało, że to
normalna procedura. Esabell przełknęła gęstą ślinę, po czym dotknęła swojej
ręki okrytej warstwą gęsiej skórki, było to dla niej niecodzienne zjawisko.
- Zrelaksuj się – wyszeptał Ferreol całkowicie niezrażony panującym w
pokoju mrozem.
- Dlaczego jest tak zimno? – zapytała łamiącym się głosem.
Przez moment czuła się jak nienauczone życia dziecko, ale zerknąwszy
ukradkiem na naukowców nie dostrzegła na ich twarzach drwiącego uśmiechu.
- Szybka zmiana temperatury z wysokiej na niską zmniejsza próg
odczuwanego bólu – wyjaśnił Ferreol obserwując, jak Esabell ociera dłońmi
ramiona. – Nasz instytut jest jednym z najlepiej przygotowanych, przynajmniej
tutaj w Europie.
Wraz z obniżeniem temperatur w
obu pomieszczeniach rozpoczęło się przeobrażanie Bonity. Kobieta drgnęła, jakby
przeszedł po jej ciele dreszcz bólu. Ciężko oddychała nabierając coraz
większych haustów powietrza, co zauważyła Esabell, i skojarzyła to ze
zmniejszającą się powierzchnią płuc. Czyżby spopielanie zaczynało się od tego
miejsca? - zastanowiła się, widząc w tym zdarzeniu coś obrzydliwego, zbyt
długiego i męczącego.
Bonita nie wyglądała na starszą osobę, zauważyła Esabell, chociaż
fizycznie ciało Ferreola liczyło więcej lat, to energia wypełniającą cielesną
powłokę Bonity przeżyła więcej wieków niż Caspariniego. Wewnętrznie była już
naprawdę starą kobietą, dlatego czas życia w człowieczym wcieleniu skracał się
za każdym razem, gdy spopielała się i naradzała na nowo, za każdym razem żyła
coraz krócej, umierając coraz młodziej.
Energia, jak Żar-Ludzie nazywali duszę, stanowiła ten cudowny element,
który nie umierał po spopieleniu. Pomimo rozpadu całego ciała pośród popiołów
tliła się jeszcze cząstka, energia, wydzielająca napięcie. Z napięcia odradzało
się życie i tak historia zataczała krąg aż do kolejnego spopielenia. Im młodsza
w człowieku energia, tym dłuższy czas jego egzystencji, dla Bonity oznaczało to
raptem sześćdziesiąt lat życia, gdzie Esabell mogła istnieć pod obecnym wcieleniem
do stu pięćdziesięciu lat.
Trwało to chwilę, ułamek sekundy. Oczy niespodziewające się kulminacyjnej
sceny z ledwością zarejestrowały całe zdarzenie. Esabell niemal podskoczyła na
krześle dostrzegając błysk, jakby mała bomba atomowa właśnie została
zdetonowana w równie małym pokoiku.
Przepiękna błyszcząca chmura pełna jarzących się iskierek wypełniała po
brzegi niewielkie pomieszczenie. Zimno ustąpiło miejsca żarowi bijącemu za
szyby, w pokoju, w którym nie było już Bonity. Powoli opadające kłęby dymu
coraz bardziej odsłaniały blade ściany obsypane drobinkami popiołu, aż w końcu
iskrząca chmura całkowicie zniknęła, ukazując porcelanową misę.
Wewnątrz białego przedmiotu znajdowała się kupka szaro-rdzawego materiału,
który przed wybuchem rozrywającym wszystko na swej drodze, tworzył ciało
Bonity. Dwoje naukowców przerwało dudniącą w uszach ciszę i ruszyło ku drzwiom
do małego pokoju. Wyższy mężczyzna o jasnych krótko ściętych włosach trzymał w
dłoni prostokątny przedmiot. Był to najzwyklejszy ludzki wynalazek zwany
woltomierzem, który sprawdzał się również przy testowaniu, czy w tej martwej
kupce popiołów tli się prawdziwa energia.
Naukowiec uklęknął, ustawił odpowiedni zakres pomiarowy, przyłożył
kabelki z końcówkami probierczymi do popiołu i spojrzał na wyświetlacz. Nic się
nie pokazało, mężczyzna pokiwał przecząco głową w stronę Ferreola. Pomimo
pierwszej negatywnej próby naukowiec przystąpił do kolejnego testu. Wetknął
nieco głębiej końcówki z uwagą śledząc czy wyświetlacz nie pokazuje zmiany
napięcia. Kolejny raz miał kiwnąć głową na boki, kiedy na wyświetlaczu mignęły
mu cyferki. To krótkie zdarzenia wystarczyło, aby uznać, że Bonita po kolejny
raz nie dała się śmierci.
Po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi na twarzy Ferreola pojawił się
uśmiech, prawdziwy i szczery, uśmiech niosący ze sobą radość. Uśmiech
napełniający mężczyznę ulgą. Esabell patrzyła na niego nie ukrywając
zdziwienia, chociaż sama nigdy nie odczuła tego, co ludzie nazywali miłością,
widząc zmęczoną oczekiwaniem postać Caspariniego zrozumiała, że darzył kobietę silnym
uczuciem.
- Spotkajmy się na zewnątrz – rzucił w stronę dziewczyny i spokojnym
krokiem skierował się do pomieszczenia z misą.
Esabell poczuła się jak odrzucone ze stada stworzenie, poczuła piekącą w
klatce zazdrość, czego wstydziła się przez moment, i z chaotycznymi myślami
udała się nad pobliską rzekę.
Ferreol wyszedł z pokoju A-NN-O szybkim krokiem, wspiął się kilkoma
susami po schodach na drugie piętro firmy i tak samo zwinnie, i niezwykle szybko,
przedostał się do swojego gabinetu, trzymając przyciśniętą do piersi kartkę.
Ciche i słoneczne pomieszczenie z biurkiem z dębowego drewna stanowiło oazę dla
strapionego umysłu mężczyzny.
Z szuflady zamykanej na klucz wyciągnął teczkę opisaną słowami: „A-NN-O:
Bonita Habsburg, kod: B_08”, obok ustawił kartkę A4, którą otrzymał od
naukowca, gdzie złożył swój podpis.
Na papierze widniał ten sam tytuł, którym oznaczono teczkę oraz
szczegółowe dane Bonity zawierające informacje na temat: wieku energii, wieku
aktualnego, ilości odrodzeń, daty narodzenia z naznaczonego ogniem jaja, ilości
lat przeżytych oraz parametry krwi, gdzie na czerwono zapisano „krytycznie
stara”.
Mężczyzna przyglądnął się karcie, przeskakując wzrokiem po zawartych
tutaj liczbach. Dane układały się następująco: 1006 lat, 62 lata, 9 odrodzeń, 1000
rok, co stawiało Bonitę na liście jednych z najstarszych Żar-Ludzi klasy B,
gdzie zajmowała 8 pozycję. Ferreol widział w tych liczbach przykrą
rzeczywistość zwiastującą zbliżający się kres jego ukochanej.
Przetarł dłonią twarz, trawiąc w sobie wszystkie negatywne emocje. Nie
będzie tak źle, pomyślał, i wsunął kartę do teczki. Szuflada ponownie została
zamknięta na klucz, a klucz wylądował na dnie kieszeni spodni. Mężczyzna
spojrzał przez okno na siedzącą na chodniku podopieczną. W całym tym
szaleństwie zapomniał, że Esabell także potrzebuje uwagi, wciąż była młoda i
zagubiona.
Słońce zawiesiło się wysoko na niebie oprószonym kilkoma chmurami. Szum
płynącej rzeki przeplatał się z hałasem dochodzących z ulicy, rozpoczęła się
ciężka szczytowa godzina dnia. Esabell siedziała na krawężniku z twarzą
wystawioną ku ognistej kuli. Lubiła wygrzewać się, wystawiać na działanie
promieni tym bardziej dziś, kiedy brutalnie pokazano jej czym jest przenikliwe
zimno.
Po głowie chodziły jej różne myśli, ale każda sprytnie przeradzała się w
jedną dręczącą wizję obrazującą samotność. Gwałtownie otworzyła oczy, serce
ponownie zabiło dziewczynie zdecydowanie szybciej niż zwykle, co działo się
zdecydowanie częściej niżby tego chciała. Samotność, zwykłe słowo pustoszące ją
od środka i chociaż wyrzucała je poza granice umysłu, ono wracało mocniejsze i
wyraźniejsze.
- Miłość to chyba piękne uczucie? – rzekła, patrząc nieobecnie w dal.
Do dziewczyny dosiadł się Ferreol, trochę radosny i trochę smutny, jakby
się nie mógł zdecydować, jaki wyraz twarzy przybrać w tym dziwnym dniu śmierci
i nadrodzin. Nie odpowiedział nic na pytanie, nie wiedział czy to takie piękne
uczucie, gdy kochało się kogoś kto odchodził tak szybko i nader często.
- I co z Bonitą? – zapytała
Esabell, a wzrok nadal miała zawieszony, gdzieś na szczytach gór.
- W popiele jest energia – odparł mężczyzna wzdychając. – Wykrycie
energii daje sto procent sukcesu, to znak, że się odrodziła.
- Ale na twojej twarzy tego nie widać – powiedziała przerzucając wzrok z
gór na mężczyznę.
- Nic nie jest pewne, Esabell – zaczął, a jego głos wydawał się
stłumiony. – Teraz wszystko zależy od Bonity, czy z energii stworzy się życie,
to kwestia paru dni.
- A dalej co zamierzasz? – Dziewczyna zrzuciła mrówkę, która
przemierzyła połowę długości jej łydki, bała się odpowiedzi. – Jak Bonita
stanie się niemowlęciem, to kto się nią zajmie?
- Nie ma co się oszukiwać, będzie słabym, bardzo słabym dzieckiem –
oznajmił, czując się dziwnie mówiąc o Bonicie, jako o noworodku. – Zapewnię jej
co najlepsze, czyli stałą opiekę, gdzieś w cieplejszych stronach.
- W domach odrodzeń? – Esabell lekko rozpromieniała, jakby uszczypnęła
ją w policzek prawdziwa nadzieja.
Dziewczyna znała dobrze realia i zwyczaje panujące wśród Żar-Ludzi,
chociaż sama przez dwanaście lat żyła według człowieczych zasad. Domy odrodzeń
były miejscami, w których przywróceni do życia otrzymywali najlepszą opiekę:
miłość, czułość i uwagę skupioną tylko na nich, aby w czasie dziesięcioletniego
okresu nieświadomości, mogli rozwijać się w sposób prawidłowy.
Niejednokrotnie w takich przygotowanych żłobkach, jak to określała
Esabell, pracowali zaufani ludzie, kobiety z niższych sfer, mieszkający w
niewielkich wioskach, odległych krajach, gdzie prawo stworzone przez człowieka
nie miało takiej mocy jak w dużych i przeludnionych miastach świata. Zajmowały
się dziećmi, jakby były ich własnym potomstwem, a to miało pozytywny wpływ na
rozwój, czasem nawet wydłużając okres życia tak wychowywanej istoty.
Po osiągnięciu wieku świadomości,
kiedy wszystkie myśli grupowały się, wspomnienia wyostrzały, młody Żar-Człowiek
przypominał sobie kim jest. Mógł wówczas zadecydować, jaką drogą chce iść
dalej, czy zamierza wrócić do starych przyjaciół i trybu życia. Bywało, że
odrodzony przekwalifikowywał się, wybierał inne miejsce do dalszego bytowania,
inne osoby, z którymi bratał się na ten okres egzystencji.
Każdemu przynależało prawo do decydowania o swoim dalszym losie, dlatego
negowano zachowania Żar-Ludzi, którzy zostawiali nowo odrodzonych pod własną
opieką, niemal uzależniając ich od siebie. Zbyt głębokie uczucia, jakie mogły
żywić do siebie mieszkające ze sobą osoby, potęgowały smutek i niezdrowe
zachowania, odbierały rozsądek i racjonalne myślenie, przyczyniały się do
wzrostu agresji.
Esabell doceniała to, że Ferreol postanowił dać Bonicie wybór, pomimo
uczuć żywionych do kobiety. Ta niezwykle odważna decyzja kosztowała mężczyznę dużo
wysiłku, w momencie postrzał się, jakby zapadł w sobie, co rzucało się
dziewczynie w oczy. Miała ochotę pochwycić go za dłonie i rzec: to dobra
decyzja, nie można być samolubnym, ale powstrzymała się.
- Nie ma co gdybać – przerwał milczenie, wstając energicznie. – Kwestia
kilku dni, a problemy się rozwiążą.
Nie pożegnawszy się z Esabell, mężczyzna ruszył w stronę wejścia na
czerwone schody. Samotność otuliła dziewczynę.